Dzięki uprzejmości firmy Foto-Nova miałem okazję używać najnowszej
profesjonalnej lustrzanki Canona podczas Międzynarodowych Pokazów
Lotniczych AIR SHOW w Radomiu.
Zanim jednak omówię pokrótce swoje wrażenia, muszę poczynić jedną uwagę
wstępną. Lotniczy weekend w Radomiu był dla mnie pierwszą sposobnością
wzięcia do ręki tego aparatu. W związku z czym siłą rzeczy nie byłem w
stanie wykorzystać wszystkich możliwości nowej lustrzanki, polegając w
przeważającej mierze na swoich „ogólnych” doświadczeniach z używania
aparatów Canona, jedynie w podstawowym zakresie dostosowując ustawienia
DX-a do potrzeb, wynikających z charakteru fotografii lotniczej.
Biorąc to wszystko pod uwagę niniejszy tekst jest raczej zbiorem wrażeń
nowego użytkownika, niż par excellence testem aparatu.
Używałem przy tym następujących obiektywów: EF 100-400 mm f/4.5-5.6 L IS
USM, EF 400 mm f/2.8 L IS II USM, EF 500 mm f/4L IS II USM oraz EF 200-400
mm f/4 L IS USM EXT. 1.4x.
EOS-1D X jest aparatem stosunkowo ciężkim (z
akumulatorem waży nieco ponad półtora kilograma; waga zestawu z obiektywem
400 mm przekracza 5 kg), dając z poczucie przyjemnej stabilności,
zwłaszcza przy długotrwałym fotografowaniu „z ręki” szybko
przemieszczających się nad głową obiektów. Uchwyty są dobrze doprofilowane,
przez co aparat trzyma się wygodnie i pewnie – zarówno przy fotografii
poziomej, jak i pionowej. Przyciski– z pewnymi wyjątkami, o czym później –
są wygodnie rozmieszczone w zasięgu kciuków i palców wskazujących. Zarówno
kontrola ustawień aparatu, jak i menu są w większości znane z innych
modeli Canona i pozwalają na w miarę intuicyjną obsługę (przynajmniej w
podstawowym zakresie) każdemu, kto miał wcześniejsze doświadczenia z
aparatami tej marki.
Gros zdjęć, które wykonywałem podczas pokazów, miało za przedmiot samoloty
i śmigłowce, przemieszczające się z szybkością kilkuset kilometrów na
godzinę, niekiedy przy znacznej prędkości kątowej. Wymuszało to stosowanie
trybu autofokusu AI Servo (wybrałem opcję Case 3 – natychmiastowe
ostrzenie obiektów w obrębie punktu AF), przy ręcznym wyborze środkowego
punktu AF, działającego z pomocą wszystkich sąsiednich punktów. i muszę
powiedzieć, że byłem pod wrażeniem sprawności autofokusu Canona. Bez
względu na odległość od celu, prędkość i kierunek lotu samolotu, czy
wreszcie warunki oświetleniowe (zdjęcia pod słońce) mój EOS łapał ostrość
natychmiast i bezbłędnie. Na duże pochwały zasługuje też jasny wizjer,
pokrywający 100 kadru i wyrazisty wyświetlacz.
Piętą achillesową aparatów, które muszą się zmierzyć z fotografią lotniczą
(i nie tylko), jest zbyt niska pojemność bufora, powodująca „zatykanie
się” urządzenia przy fotografowaniu w trybie seryjnym – zwłaszcza jeśli
robi się fotografie w formacie RAW. Również pod tym względem EOS 1D X
sprawiał się znakomicie, bez problemu radząc sobie z płynnym
przetwarzaniem serii zdjęć.
Warto tu wspomnieć o niesamowitej szybkostrzelności aparatu – nie jestem w
stanie stwierdzić, czy deklarowane 12 RAW-ów na sekundę w pełni odpowiada
rzeczywistości, ale jeśli nawet nie, to przy 1-2 sekundowej serii
rzeczywiste liczby wydają się bardzo zbliżone do tych z instrukcji
obsługi. Ubocznym tego efektem jest znaczna „kartożerność” EOS-a. Przy
objętości pojedynczego RAW-a na poziomie 19,5 MB i seryjnym trybie
fotografowania, na karcie pamięci o pojemności 32 GB nadspodziewanie
szybko zaczyna brakować miejsca. W takiej sytuacji użytkownik tym bardziej
docenia wyposażenie DX-a w dwa sloty na karty, z opcją automatycznego
przełączania na drugą kartę po zapełnieniu pierwszej.
Pomiar światła Canona również sprawował się bardzo dobrze – także w
warunkach dużego kontrastu i pod słońce. W większości przypadków używałem
– z dobrym skutkiem – pomiaru matrycowego, sporadycznie jedynie zmieniając
go na centralnie ważony lub częściowy.
Fotografując samoloty w ruchu zazwyczaj stosuje się bądź to priorytet
przesłony, bądź to priorytet migawki. To pierwsze ustawienie ma
zastosowanie głównie przy robieniu zdjęć samolotów odrzutowych, to drugie
– przy zdjęciach samolotów ze śmigłem i helikopterów, a także przy
panningu podczas startów, lądowań i niskich przelotów. W największym
skrócie – w tym drugim przypadku chodzi o to, by nie powodować na
zdjęciach nienaturalnego efektu „zamrażania” obracających się śmigieł lub
widocznego tła ziemi. A dynamika pokazów lotniczych często wymaga bardzo
szybkiego przełączania obu trybów.
I w tym kontekście zauważyłem właściwie jedyny, choć niewielki, minus
mojego EOS-a. Zmiana programu z TV na AV i vice versa wymaga przyciśnięcia
przycisku MODE po lewej stronie aparatu i przekręcenia górnego pokrętła.
Nawet przy dużej wprawie trwa to dłużej, niż w Canonach z niższej półki
(np. EOS 7D) , wyposażonych w lewe górne pokrętło. W przypadku DX-a, w
którym przełącznik MODE obsługuje również tryby M, Bulb, P i C, te
najważniejsze z mojego punktu widzenia tryby – TV i AV – nie leżą „obok
siebie”, przez co czas konieczny do przełączenia pomiędzy nimi jest
dłuższy. Różnice może nie są znaczne, jednak mogą być istotne jeśli
fotografuje się coś, co przelatuje przez kadr z prędkością kilkuset
kilometrów na godzinę.
Tutaj jedna uwaga: zapewne istnieje możliwość indywidualnego
zaprogramowania przycisków w taki sposób, by możliwość przełączenia
priorytetów mieć „pod palcem”. Jak jednak wspominałem na początku – moje
doświadczenia z EOS-em 1D X są bardzo świeże i byłem w stanie używać
indywidualnych ustawień w stosunkowo wąskim zakresie.
Ogólnie jednak dysproporcja rozmiarów tej łyżeczki dziegciu i cysterny
miodu była tak duża, że absolutnie nie zmienia to moich pełnych entuzjazmu
wrażeń z pierwszego kontaktu z topową lustrzanką Canona.
Przy okazji – odchodząc w tym miejscu od tematu DX-a –
wspomnę tu, że podczas radomskiego Air Show miałem po raz kolejny
sposobność używania pasa reporterskiego SpiderPro systemu Spider Holster.
Moje wrażenia były bardzo pozytywne. Jest to niewątpliwie dobrze pomyślane
rozwiązanie, jeśli chodzi o szybkość i łatwość dostępu do aparatu w każdym
momencie, w którym się go potrzebuje. Pod tym względem jest to znacznie
wygodniejsze od „klasycznego” noszenia aparatu na szyi bądź w torbie, czy
plecaku fotograficznym. Szczególnie daje się to odczuć w sytuacji, kiedy
naprzemiennie używa się dwóch lustrzanek, a nie zawsze ma się dość czasu
na sięganie do torby po tę drugą. Choć także używając tylko jednego
aparatu stwierdziłem z autopsji, że znacznie wygodniej jest nosić go przy
pasie, w zasięgu ręki, niż na szyi. Naturalnie to rozwiązanie ma swoje
ograniczenia – z racji rozmiarów i ciężaru noszenie na pasie zestawu:
lustrzanka + duży teleobiektyw jest z definicji wykluczone, tym niemniej
podczas radomskich pokazów lotniczych Spider Holster znakomicie w moim
przypadku sprawdzał się przy używaniu drugiego aparatu z podłączonym
krótkim obiektywem 17-70 mm lub nawet canonowskim 100-400 mm.
autor: Marcin Parzyński
Poniżej galeria zdjęć autora
fot. Marcin Parzyński - SPFL AIR-ACTION
(z danymi technicznymi poszczególnych zdjęć)